Archiwum 22 kwietnia 2009


kwi 22 2009 letspuszfingsforlard
Komentarze: 0

- Ależ kochanie. Oczywiście, że powinnaś nosić kaganiec, a ja zastanowię się jeszcze nad jakąś inną formą dyscypliny, jeśli nie będziesz trzymała swego języka na wodzy…. Uśmiechnęła się tak, jak miała w zwyczaju, kiedy wszelka próba podejmowania dyskusji skazana była na porażkę.

Zapięłam więc smycz i zasunęłam suwak kurtki pod samą brodę, bo słyszałam przez okna, że wiatr urządza sobie wyścigi z liśćmi, które kradnie z drzew.

Wezwałam windę. Kiedy czekałam aż przyjedzie… Tak to chyba wtedy po raz pierwszy miałam wrażenie, że ktoś za mną stopi i uważnie mi się przygląda. Oczywiście było to niemożliwe, ponieważ za mną była tylko i wyłącznie świeżo odmalowana ściana klatki schodowej. Po chwili winda zjawiła się. Otworzyłam drzwi, wpuściłam psa i wcisnęłam parter. Na czwartym piętrze dosiadła się do mnie nasza sąsiadka.

- Dobry wieczór - powiedziałam.

- Dobry wieczór - odpowiedziała pani Smolarkowa - O tej porze na spacer? I do tego jeszcze w taką pogodę? Wiatr wieje jak by kogoś powiesili…

- Cóż… muszę wyprowadzić psa. W końcu tak długo na niego czekałam i obiecałam się nim opiekować…

Pani Smolarkowa tylko pokręciła głową, ale widać było, że podobała się jej moja postawa.

Park za domem przywitał nas śniegiem z deszczem, który, miotany wiatrem, wściekle wdzierał się pod kurtkę i za wszelką cenę chciał zerwać kaptur z głowy. Wtedy pożałowałam, że nie włożyłam pod spodnie rajstop i nie zabrałam czapki - było przerażająco zimno. Pomyślałam nawet, że może tylko pozwolę się psu załatwić i szybko wrócę do domu, jednak wiedziałam, że byłoby to zachowanie nieuczciwe. Szliśmy parkową alejką omijając kałuże i błoto z rozjeżdżonego przez rowery żwiru wymieszanego z piaskiem. Byłam pewna, że nikogo oprócz mnie nie ma w okolicy, ale znów poczułam na sobie to dziwne spojrzenie. Teraz już miałam pewność, że ktoś może mi się przyglądać, wszak za plecami nie miałam ściany a wolną przestrzeń. Gwałtownie odwróciłam się, jednak zobaczyłam tylko parkujący w oddali samochód. Poszłam więc dalej, ale dla pewności zdjęłam psu kaganiec - wiedziałam, że nie spotkam Straży Miejskiej a obecność Dżekiego, który jest przecież dużym i silnym psem dodawała mi odwagi. Kiedy mijałam te stare wiązy kolo górki, kątem oka dostrzegłam jakiś ruch. Dżeki gwałtownie zjeżył sierść i zaczął warczeć. Zatrzymałam się i powoli odwracałam głowę w kierunku, gdzie dostrzegłam owo zawirowanie liści, który nie mogło być wywołane wiatrem.

Nieomalże zemdlałam.

Tak naprawdę następne, co pamiętam to to, że biegnę przed siebie, nie zwracając uwagi na błoto i kałuże, że pies biegnie obok mnie i dziko szczeka oraz że przeszywa mnie tamto spojrzenie. Nie wiedziałam czy ten blady chłopiec z główką owiniętą mocno zakrwawionym bandażem nas goni czy też uciekam jedynie przed wiatrem, ale w tej sytuacji nie było to dla mnie ważne. Wiedziałam zaś coś innego - że muszę jak najszybciej znaleźć się w domu, gdzie będę bezpieczna i gdzie będzie znacznie więcej światła. Po drodze minęłam jakichś ludzi, którzy coś do mnie krzyknęli, jednak nie mogę powiedzieć co, ponieważ nie zatrzymałam się nawet na chwilę. Po kilku sekundach byłam już w bezpiecznej klatce schodowej, jeszcze chwila i winda, potem nerwowo wciskałam przycisk mojego piętra i błagałam wszystkie moce, aby ta winda jechała szybciej niż zwykle. Musiałam być bardzo zdenerwowana, ponieważ mama, która przez cały dzień była na mnie bardzo zła - zdarzyło mi się dostać trójkę z polskiego - przytuliła mnie i kazała sobie wszystko kilka razy opowiedzieć. Chwilę się zastanawiała, jakby rozważając czy mi o czymś opowiedzieć…

- Nie musisz się niczego, Kochanie, obawiać. Ja osobiście nigdy go nie spotkałam, ale pani Smolarkowa oraz pan Wąsacz mówili mi, że widzieli go kilka razy. To duch chłopczyka, którego dom mieścił się na tamtej właśnie górce. Jego rodzice byli bardzo złymi ludźmi i nie zajmowali się swoim synem. Pewnego dnia ktoś odwiedził tamto ponure miejsce - okazało się, że oboje nie żyją a dziecko jest w stanie krytycznym. Nie pomogła szybka pomoc lekarza - chłopiec zmarło kilku godzinach w szpitalu na Tamce.

- Mamo, czy chcesz mi powiedzieć, że…

- Nie, Aniu, nic nie chcę powiedzieć. Dla mnie o wiele ważniejsze jest, żebyś była zdrowa i mogła jutro pójść do szkoły, bo coś mi się zdaje, że ktoś tutaj zaczyna mieć niezłą gorączkę… a potem znów będzie trója z polskiego…

Łyknęłam polopirynkę i położyłam się do łóżka. Długo nie mogłam zasnąć, bo ciągle myślałam o trym wszystkim, co przydarzyło mi się w czasie spaceru z psem. I dopiero, kiedy przyszedł Dżeki i rozłożył się, jak zawsze, tuż koło wejścia, wiedziałam, że mogę czuć się bezpieczna. Nie wiem czemu, ale kiedy rano wstałam do szkoły moja nocna lampka wciąż była zapalona….

jolowpkis : :